Ten film Netflix znajduje się na szczycie najczęściej oglądanych filmów na platformie i stanowi intensywną i duszącą odyseję na pełnym morzu Lubią platformy do intensywnych, bezpośrednich filmów, które przykuwają nas do ekranu na półtorej godziny. Właśnie dlatego Na pełnym morzu – opowieść o trzech rozbitkach debatujących, którego spośród nich należy zjeść, to brawurowa demaskacja najbrutalniejszych społecznych mechanizmów. W obliczu wspomnianej zwierzęcej walki o przetrwanie nie mają znaczenia założenia kolejnych systemów politycznych – liczy się tylko głód. Mnie przypomniał się jeszcze (pomijam „Cast Away - poza światem” i inne o rozbitkach próbujących przetrwać na nieucywilizowanych, samotnych wyspach) „Prey” w reżyserii Francka Khalfouna, który swoją premierę miał w tym samym, 2019, roku (parę miesięcy po „Wyspie przetrwania”). Według mnie, nie tylko fabuła, ale i Czy SOS: Szwedzi na morzu jest streamowany? Sprawdź, gdzie obejrzeć online sposród 10 serwisów, włącznie z Netflix, Prime oraz VOD.pl. . Filmy, których akcja toczy się na wodzie, są zawsze niezwykle spektakularne. Nawet średniej klasy komedia romantyczna, w której główne wątki przedstawiane są na luksusowym jachcie, oglądana jest z przyjemnością. Podróżowanie po bezkresnym oceanie to marzenie wielu z nas. Adrenalina, ale jednocześnie spokój od miejskiego zgiełku, do tego nieziemskie widoki i bliskość łona niczym nieskażonej natury – czego więcej chcieć? Okazuje się również, że szerokie wody to świetny plan, by fabuła była przygodowa, ale też na filmy akcji czy te wywołujące sporą dozę strachu. Sprawdźcie, które tytuły znalazły się na naszej TOP liście najlepszych filmów, w których akcja toczy się na wodzie. Gniew oceanu Czy wiecie, że opowieść o losach kutra rybackiego Andrea Gail oparta jest na faktach? To obowiązkowa pozycja dla tych, którzy uwielbiają film katastroficzny z nutką adrenaliny, bo w tym przypadku wartka akcja toczy się niemalże cały czas, a na ekranie można zobaczyć niejeden wypadek, a nawet śmierć członka załogi. Film przedstawia autentyczną historię załogi kutra, która w 1991 roku musiała zmierzyć się ze sztormem stulecia na wodach Atlantyku. To jedna z superprodukcji w historii światowego kina. Całe przedsięwzięcie kosztowało kilka milionów dolarów i doskonale widać to na ekranie. Zaskakujące efekty specjalne, ale i świetna obsada (w rolach głównych między innymi George Clooney i Mark Wahlberg) gwarantuje naprawdę dobrze spędzony czas przed telewizorem. Piraci z Karaibów Cała seria filmów przygodowych z Johnnym Deppem w roli głównej to obowiązkowe już pozycje dla miłośników historii o piratach. Nie brakuje tu fantastyki, niebezpieczeństwa ze sporą dozą adrenaliny, ale i odrobiny szaleństwa. Cała fabuła dopełniona jest szczyptą miłości i odrobiną doskonałego, czarnego humoru. Piraci z Karaibów stały się hitem ze względu na doskonały scenariusz, ale też nie gorsze efekty specjalne, piękne widoki, świetną muzykę i oczywiście obsadę. Wspomniany już Johnny Depp, który w pierwszej części sagi wziął udział ze względu na prośby swoich dzieci, utalentowana Keira Knightley i nienaganny Orlando Bloom, chociażby dla nich warto usiąść przed telewizorem. Wodny świat To podobno amerykańska superprodukcja, w której ukazana jest największa ilość wody. Fabuła filmu opiera się na wizji przyszłości, w której nie ma stałego lądu. Po roztopieniu się lodowców, ludzie, którzy przeżyli zagładę, szukają krańca wodnej przestrzeni. W roli głównej wystąpił Kevin Costner, który wcielił się w postać żeglarza. Jego historia to niejeden wypadek i walka z wrogiem, gdzie główny bohater broni małej dziewczynki, która ma pomóc w dotarciu na ląd. Na ekranie widać jednak nie tylko śmierć członka załogi wroga, ale również niesamowitą przyjaźń twardziela z dzieckiem. Titanic Czy ktoś jeszcze nie widział Titanica? To film, który zaliczyć można zarówno do tych katastrofalnych, ale też melodramatów. Nie ma tutaj małych, ale luksusowych jachtów, jak la Polonia, ale jest za to największy statek na świecie Titanic, który nie przetrwał swojego dziewiczego rejsu. Wypadek Titanica, który uderzył w górę lodową, miał miejsce w 1912 roku, ale świat poznał jego niezwykłą historię dopiero w 1998 roku, kiedy nastąpiła premiera filmu Jamesa Camerona. W filmie podziwiać można nie tylko otoczony przepychem statek, na którym pracowała niejedna stewardessa, ale także poznać wątek miłosny Kate i Jacka. 41 dni nadziei Pozornie błaha historia o dwójce zakochanych, którzy na jachcie podobnym do la polonia yacht zamierzają przepłynąć Pacyfik. Nie towarzyszy im stewardessa ani inni członkowie załogi, na szerokich wodach są zupełnie sami. Problem pojawia się wtedy, gdy docierają do samego centrum szalejącej na oceanie burzy. Ich romantyczny rejs szybko zmienia się w walkę o życie. Czy na ekranie zobaczyć można śmierć członka załogi? A może uda im się przetrwać? Jak zareaguje policja, czy ktoś rozpocznie poszukiwania żeglarzy i ocali im życie? Obejrzyjcie koniecznie. Ocean strachu To istna konfrontacja ludzi z żywiołem, jakim jest morska otchłań. Historia opowiada o parze nurków, która zostaje pozostawiona w wodzie. Nie mają do dyspozycji jachtu, jak La Polonia, nie mają nawet tratwy. Czy uda im się przeżyć? Czy poradzą sobie z rekinami? Czy policja wodna rozpocznie ich poszukiwania i zdąży na czas? Film jest wart obejrzenia, bo przez tych kilkadziesiąt minut naprawdę trzyma w napięciu. Statek Widmo To horror dla kinomanów, którzy cenią sobie mieszankę fabuły przygodowej z lekkim dreszczykiem strachu. Statek widmo to historia zaginionego przed laty okrętu, który teraz ma być odnaleziony przez załogę holownika. Na pokładzie okrętu dochodzi do mrożących krew w żyłach wydarzeń. Widać śmierć członka załogi i mroczne obrazy z duchami w tle. Nie ma tu miejsca na piękne widoki czy luksus niczym na la polonia yacht. I chociaż film jest nieco przewidywalny, to z całą pewnością zasługuje na miejsce w naszej liście TOP7. Gdy dzisiaj za oknem, mokro i szaro – powtórka sprzed roku?? – sięgnijmy do szuflady i wspomnijmy wakacje, sierpień…. Jest wspaniała pogoda. W Finlandii temperatura 23 stopnie w sierpniu należy ponoć do rzadkości. Ale tego dnia tyle było, a może nawet i więcej. Jedziemy na Hailuoto. Co to jest Hailuoto? Największa wyspa w Zatoce Botnickiej, położona 50 km na zachód od Oulu. Jej powierzchnia to około 200 km kw i zamieszkuje ją 990 mieszkańców ( Powstała stosunkowo niedawno, bo około 1700 lat temu, w wyniku ruchów pionowych skorupy ziemskiej, po ustąpieniu lodowca z Półwyspu Skandynawskiego. Badania mówią, że w ciągu roku podnosi się o 9 mm, i w przyszłości połączy się z półwyspem. Jej dźwięczna i prosta nazwa, jak na język fiński, wg legendy pochodzi od okrzyku rozbitków – „Hai luoto!” czyli „O wysepka” no i tak pozostało, czyli Hailuoto. Poważni badacze inaczej to co prawda tłumaczą. Do XIX wieku Finlandia stanowiła prowincję Szwecji i wyspa nosiła wtedy nazwę Karlo – Szwedom kojarzyła się z Karelią. I tyle legend. Latem można się tam dostać promem, zimą prom nie kursuje i przeprawa odbywa się z dreszczykiem emocji po zamarzniętej zatoce. Zatoka jest skuta lodem od listopada do kwietnia, urzędowo „lodowa” droga jest czynna od grudnia do marca. I tu uwaga – dozwolona prędkość to 50 km/h i zakaz wyprzedzania. My jedziemy w sierpniu, a zatem korzystamy z promu wypływającego z przystani Riutunkari Oulunsalo. Jest wspaniała pogoda. Na błękitnym niebie białe baranki. Tylko czasami lekkie tchnienia wiatru – turbiny wiatraków ani drgną. Finowie stojący w kolejce na prom narzekają – za gorąco. Wreszcie jest żółty prom. Podróż na wyspę to pół godziny. A potem jeszcze z godzinę przez całą wyspę na jej południowe wybrzeże, drogą 816 do Marajniemi. starej osady rybackiej. Wzdłuż drogi piękne lasy sosnowe, czasami brzozowe, a mijając nieliczne miejscowości, mijamy również śliczne wiaty przystanków, ozdobione skrzynkami kwiatów z obowiązkową mapą wyspy. Bo na Hailuoto można się też dostać autobusem kursującym kilka razy dziennie z Oulu. Wreszcie Marajniemi – kilka czerwonych drewnianych domków rybackich stojących na wzgórzu – najstarszy z 1850 roku. Nad nimi latarnia morska po raz pierwszy zapalona w 1871 roku. Obok, w budynku pilota i latarnika, mieści się dzisiaj hotel. Jest również duża przystań dla jachtów, a przede wszystkim piękne, piaszczyste plaże. Kładki prowadzą na obszar ruchomych wydm. Hailuoto to również raj dla ornitologów. Doliczono się tu 300 gatunków ptaków, zimą można obserwować foki. Po kilku godzinach brodzenia w wodach zatoki wracamy tą samą drogą – lecz jak tu się nie zatrzymać, gdy poszycie leśne wabi czerwoną borówką. Plecy bolą, ale do kraju jedzie cała siatka tego czerwonego owocu. A jak piękny może być chrobotek reniferowy – tworzy całe dywany w tym magicznym fińskim lesie. To rośnie sam, różnobarwny, to znów przerastają go różowe wrzosy, innym razem wychylają się z niego czerwone główki borówek, czy też czarne jagody. Ledwie zdążyliśmy na ostatni prom do Oulu. zapytał(a) o 18:08 Jakie znacie fajne filmy o wyspach, o rozbitkach? Tylko nir Robinson, blekitna laguna i podroz na tajemnicza konkretnego filmu, i moze ktos akurat podsunie mi tytul, bo nie pamietam go za cholere. ;// To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź RozbitkowieCast Away - Poza światem6 dni 7 nocyPiekło na pacyfikuZagubieni z lotu 29Ocean strachuMartwa rzekaMasakra na bezludnej wyspie Odpowiedzi galant92 odpowiedział(a) o 18:17 gabka552 odpowiedział(a) o 20:49 błękitna laguna przebudzenie Uważasz, że ktoś się myli? lub Pan Tomasz Raczek, krytyk filmowy, publicysta, miłośnik morza prowadził projekcje kinowych filmów pokazywanych w ramach Kina Żeglarskiego na The Tall Ships Races 2017 w Szczecinie. Przy tej okazji opowiedział o swojej pasji do pasażerskich statków, o nieprzemijającym instynkcie morza i oczywiście o filmach. Statki Pamiętam, że zawsze mnie ciągnęło na morze. Po skończeniu Akademii Teatralnej, jako młody człowiek postanowiłem zostać marynarzem. Pisałem wtedy do armatorów listy, że chciałbym pracować na statku. Tłumaczyłem, że w zamian za możliwość pływania i wyżywienie mogę prowadzić życie kulturalne na statku. Zwykle dostawałem odpowiedź odmowną, argumentowaną faktem, że nie mam wystarczającego przygotowania do pracy na morzu. Odpisywałem wtedy z oburzeniem, że przecież mam kartę pływacką, patent sternika jachtowego i uprawnienia ratownika wodnego. Drugiej stronie oczywiście chodziło o szkołę o profilu morskim, lub rybackim. Strasznie wtedy narzekałem z tego powodu; wszyscy wokół mnie o tym wiedzieli. Zdarzyło się jednak, że byłem zaproszony na kolację na Darze Pomorza. W trakcie rozmowy , jeden z gości zapytał, czy te moje narzekania na „lądowy los” są na poważnie. Okazało się, że pytająca osobą był dyrektor personalny w Polskich Liniach Oceanicznych. Wkrótce otrzymałem od niego propozycję zatrudnienia na statku „Stefan Batory” w funkcji oficera rozrywkowego. Długo się nie zastanawiałem. W ciągu jednego dnia zrezygnowałem z pracy kierownika literackiego w Zespołach Filmowych i recenzenta w tygodniku Polityka. Ta miłość mi została do dziś. Ona nie przemija, wręcz przeciwnie, jest tak silna, że czasem graniczy z obsesyjną chęcią ucieczki na morze… Lubię pływać na dużych stalowych maszynach, co roku pływam jako pasażer. Mam patent sternika jachtowego, poradzę sobie na łodzi żaglowej, ale to co mnie naprawdę kręci, to potężna maszyna, silnik, który daje poczucie siły. Płynąc jachtem jestem uzależniony od morza, jego stanu, humoru, kaprysów, także od swojej zręczności fizycznej, a moją mocniejszą stroną jest jednak głowa. Dlatego znacznie lepiej czuję się na jednostce, gdzie sprawnie funkcjonuje ta cała inżynieria, która pomaga w żegludze i nie wymaga ode mnie biegania po pokładzie. Ja jestem człowiekiem „statków pasażerskich”. Pracowałem jako oficer rozrywkowy na „Stefanie Batorym” nie bez powodu. Statek pasażerski jest dla mnie czarodziejskim miejscem. Uwielbiam je. Zarówno wielkie, które wożą tysiące pasażerów, jak i te mniejsze. Gdy spotykam taki statek w porcie, to od razu idę z pytaniem, czy mogę go zwiedzić. Statki pasażerskie mają w sobie element rezerwatu starej cywilizacji. Gdy następuje przejście do następnej epoki kulturowej, cywilizacyjnej, to stare obyczaje zwykle się zacierają. Ostatnim miejscem, gdzie jeszcze się zachowują, gdzie są celebrowane i podtrzymywane są właśnie statki pasażerskie. Przychodzi mi na myśl sposób podawania jedzenia czy nakrywania stołów. Jest on wyjątkowy, zdarza się czasem, że można poczuć się prawie jak na Titanicu. Jest to pewien rodzaj kontaktu z wyrafinowaną, starą kulturą , który mi bardzo odpowiada i który bardzo cenię. Coraz mniej statków dziś zachowuje ten styl i sznyt, ale czasem udaje się go odnaleźć. W okresie agresywnego zalewu kultury masowej, wręcz komiksowej, rola takiej przechowalni starych obyczajów, jaka jest na morzu na statkach, jest ogromnie ważna. Ja ją bardzo doceniam, potrzebuję i jeśli tylko mam okazję to się nią rozkoszuję. Morze Morze mnie ciągnie na różne sposoby. Jest we mnie i raczej nie wyobrażam sobie, że mogłoby przeminąć. To co jest we mnie nazwałbym „instynktem morza”. Chciałbym znowu popłynąć w rejs, może być długi, krótki, czy taki który jest marzeniem mojego życia, czyli dookoła świata. Nie interesuje mnie „objechanie” świata w inny sposób niż opłynięcie statkiem. Mam nadzieję, że to swoje marzenie jeszcze zrealizuję. Ludzie podróżując najczęściej zwiedzają różne zamki, zabytki… Doceniam to oczywiście, jako humanista i człowiek kultury, ale dla mnie w tej podróży najważniejszy jest moment, kiedy jestem na morzu. Pływanie jest dla mnie jak medytacja. Bycie na morzu to stan trochę wyższej rzeczywistości, innej emocjonalnie, intelektualnie. Jest to także wyzwanie wobec trudności, czy kłopotów spowodowanych złymi warunkami, które można napotkać. W swoim życiu dwukrotnie miałem sytuacje, gdy sztorm groził bardzo poważnie statkowi. Nie powiem, że się wtedy nie boję, jak każdy mam instynkt samozachowawczy, ale to są chwile, te momenty przebywania na morzu, które z perspektywy czasu traktuję jako najcenniejsze. Wspominam je jako ważne dla mnie doświadczenia. Takie momenty nigdy nie wywołują u mnie paniki. Nie boję się morza, nawet kiedy naprawdę jest groźne, kiedy zagraża ludziom i statkowi. Uważam, że wtedy jest czysta sytuacja, jak w pojedynku bokserów czy zapaśników. Moja potrzeba obcowania z morzem jest też rodzajem ucieczki przed funkcjonowaniem w społeczeństwie, które jest coraz trudniejsze. Filmy Myślę, że większość ważnych dla mnie filmów, to filmy w jakiś sposób związane z morzem. Pierwszy pamiętam jeszcze z dzieciństwa. To były lata 60-te. Oczywiście oglądałem dużo bajek, ale pierwszy poważny film, który mam w głowie do dziś, to szwedzko-amerykański film „Długie łodzie wikingów”. Od niego zacząłem odkrywać w sobie pociąg ku morzu. Wtedy też, mając ok. 8 lat, z pocztówek ze statkami zrobiłem prezent dla rodziców. Posklejałem je taśmą i zrobiłem książkę, którą nazwałem „Monografia morza”. Kolejnym filmem o morzu, który był dla mnie naprawdę ważny i od którego zaczęły się moje dyskusje z Zygmuntem Kałużyńskim, to „Okręt” Wolfganga Petersena. Bardzo lubię ten film, oglądałem go nieskończoną ilość razy. Kiedyś marzyłem, żeby pływać na łodzi podwodnej. Gdy wiele lat później znalazłem się na takiej łodzi w muzeum w Hamburgu, to zrozumiałem że jest to niemożliwe. Przy tym moim wzroście, a mam 190 cm, nie ma możliwości dłuższego przebywania na takim okręcie. Ten film jest dla mnie ważny, nie tylko z powodu opowiedzianej historii, czy genialnej muzyki. Był on przedmiotem mojego pierwszego sporu z Zygmuntem Kałużyńskim. Pamiętam, że my o ten film potwornie się pokłóciliśmy. Film ten powstał w 1981 roku. Wtedy w Polsce istniała jeszcze komisja zakupów filmów dewizowych do polskiej kinematografii. Ponieważ tych dolarów cały czas brakowało, powoływano komisję ekspertów, która miała wybrać, które filmy kupić. Film „Okręt”, decyzją komisji, nie został kupiony i nie był pokazywany w kinach. W polskiej wersji pojawił się jedynie na kasetach VHS. Pytałem Zygmunta, dlaczego głosował przeciwko temu filmowi. Głosował tak, ponieważ uważał, że żołnierze niemieccy, czyli załoga tytułowego U-boota są pozytywnymi bohaterami filmu. Polscy widzowie, oglądając ten film mogliby nabrać sympatii do wrogów, co nie powinno było się zdarzyć. Oburzałem się oczywiście, że jemu, jako humaniście nie wolno tak myśleć, a poza tym nie może nie zauważać, że ten film jest antywojenny, w swojej wymowie jest wręcz pacyfistyczny. Ta nasza rozmowa odbiła się szerokim echem i można powiedzieć, że od tego filmu zaczęły się nasze dyskusje o filmach na łamach mediów. Trzeci film „z morzem w tle”, który uwielbiam, to „A statek płynie” Frederico Felliniego. Jest to jeden z mniej znanych jego filmów. Akcja rozgrywa się na statku, który wypływa, by spełniając ostatnią wolę znanej śpiewaczki operowej rozsypać jej prochy na morzu. W tym filmie dokonuje się symboliczne pożegnanie XIX wieku. Nie tylko dlatego, że pokazuje koniec opery jako dziedziny sztuki, ale także dlatego…, że do statku dopływają łodzie z uchodźcami z Serbii. Zaczyna się bowiem I wojna światowa. Ten film, przewrotnie jak to u Felliniego, opowiada o cezurze w historii. Z jednej strony widzimy odchodzący świat, taki z innej epoki, a z drugiej pojawia się nowa, brutalna rzeczywistość, która dopływa łodziami na statek pełen pięknoduchów. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że koło historii właśnie się domyka. Przejście z XX do XXI wieku wygląda przecież bardzo podobnie. Jeśli chodzi o filmy z żaglami czy piratami w tle, to lubię „Piratów z Karaibów”. Z jednego powodu. Imponuje mi postać bohatera granego przez Johnn’ego Deppa. Podoba mi się człowiek, który staje w poprzek wszystkiego i wszystkich. On nie wypełnia żadnego wzorca żeglarskiego, raczej jest takim dziwolągiem. W środku sam czuję się takim dziwolągiem i gdybym został marynarzem, to bym był jak Johnny Depp w „Piratach z Karaibów”. Nie chcę powiedzieć, że bym tak wyglądał i postępował, ale w kwestii mojej postawy wobec rzeczywistości, pewnie bym podobnie myślał. Próbowałbym od nieoczekiwanej strony zaatakować sytuację, którą zwykle załatwia się w inny sposób. Muszę też wspomnieć o „Titanicu”. Widziałem wszystkie filmy o Titanicu, ale film Jamesa Camerona podoba mi się najbardziej. Wydawało się, że ta historia jest już mocno ograna, natomiast on opowiedział ją tak, że zatyka dech. rozmawiał Andrzej Minkiewicz

film o rozbitkach na morzu